piątek, 21 sierpnia 2009

the sea and cake

Czyli parę linijek o dorobku najbardziej nielubianej   (dla mnie - ma się rozumieć - kluczowej) i niedocenianej formacji ostatnich lat.
             

                  nassau (1995)
              ocena: A-                        

Drugi, wyróżniający się na tle całej dyskografii zespołu, album, obfitujący w momenty olśniewające i porażające swoją precyzją,  mogące spokojnie walczyć z największymi killerami dekady (90s), to dzieło o tyle genialne, co niemal - z małymi wyjątkami - niedostrzeżone, albo zapomniane (inaczej nie potrafię sobie tego wytłumaczyć). Wielki nieobecny listy najlepszych płyt lat 90. serwisu pitchforkmedia.

ulubiony fragment:  Lamonts Lament ex aequo Parasol


              sea and cake (1994)
              ocena: B+

     
       uuuuuuh, yeah, awwwww
       uuuuuhh, yeah, awwww
       uuuuuuh, yeah,  awwwww
       uuuuuuh, yeah,  awwwww
      "Showboat angel you're crazy"!

       http://www.youtube.com/watch?v=FhyYtVbhP9s

       ulubiony fragment: Showboat Angel


              oui (2000)
              ocena: B


Sam, artysta z krwi i kości (muzyk, malarz, fotograf i Bóg wie kto jeszcze) ostatnimi czasy raczy nas  w miarę regularnie swoimi fotografiami; rzecz zwykle znajduje się wprost na kartoniku - na wierzchu lub w środku - ale nie tylko tam. Ostatnio na przykład, po nabyciu Everybody spotkał mnie miły prezent w postaci umieszczonych obok książeczki, trzech fotografii. Na Oui, mamy w rogu trzy rozłożyste palmy i odrobinę cienia. Jest pora popołudniowej drzemki i zasłużonego relaksu.
Nie będzie odkryciem Ameryki stwierdzenie, że na płycie jest wprost identycznie. Spokojowi i popołudniowej melancholii towarzyszy balsamiczny, delikatnie leniwy głos Prekopa. Brzmienie jest tu wyraźnie łagodniejsze niż – dajmy na to – na pomnikowym Nassau, czy kolejnym w dyskografii – Biz. Przede wszystkim mamy jednak powabne i nęcące melodie. Powiedzieć na przykład o czwartym na płycie "Colony Room", że ma w sobie piękno, którego nie ma połowa dzisiejszych płyt, to nic nie powiedzieć. O otwierającym całość "Afternoon Speaker" też lepiej nic nie mówić. W ogóle najlepiej dać sobie spokój z pisaniem.

ulubiony fragment: Colony Room

                 the fawn, (1997)
                 ocena: B-




Wiosną 1997 roku Prekop, McEntire, Prewitt i Claridge znów (cztery płyty w trzy lata, w tym pierwsze trzy wydane na przestrzeni dwóch lat!) wydają płytę. Ponownie jest dziesięć piosenek i podobnie jak na poprzednich albumach frapujących punktów nie brak. Co innego brzmienie. Zespół nieco eksperymentuje, zdecydowanie łagodnienie i stawia na delikatne, wysmakowane melodie. Z pewnością bliżej tym kompozycjom do atmosfery Oui niż tej, którą kwartet z powodzeniem stworzył na pierwszych trzech krążkach.
Ci, którzy zespół poznawali dopiero w dekadzie obecnej – tak jak ja poznawałem, i ci, którzy w każdą kolejną wiosnę wracali (i ma się rozumieć, wracają nadal) do absolutnie uroczych melodii Zoomer , (Schneider TM) - tak jak wracam – wszyscy, bez wyjątku, musieli doznać równie intensywnego uczucia iluminacji przy pierwszym zetknięciu się z „The Argument”. Tak, Dirk Dresselhaus z pewnością przed rokiem dwutysięcznym drugim miał na swojej półce The Fawn. Podobnych iluminacji więcej nie ma, nie znaczy to jednak, że na tym przyjemności koniec. Tej jest sporo zwłaszcza przy kolejnych powrotach do „There You Are” , czy zamykającego całość „Do Now Fairly Well”.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

One Day in August