czwartek, 24 września 2009

post scriptum


                  Pomnik Wieniedikta Jerofiejewa z walizką pełną butelek  na Dworcu Kurskim


"Ja też się zatrzymuje i dokładnie przez minutę stoję jak słup na środku placu przed Dworcem Kurskim, wpatrzony mętnym spojrzeniem w dworcowy zegar (...). Ludzie patrzą na mnie spode łba i myślą pewnie: wyrzeźbić tę postać na postrach starożytnemu światu czy lepiej nie? (...) Minuta minęła. I teraz wszyscy pewnie, rzecz jasna zasypujecie mnie pytanami: "Przecież idziesz ze sklepu, Wieniu, prawda?" 
 Prawda  odpowiadam.  Ze sklepu. I przechyliwszy głowę w bok,  idę w stronę peronu.
I walizeczka ci teraz ciąży, tak?"

wtorek, 15 września 2009

Siedemnaście - trzy - cztery - siedemnaście - jeden - dwadzieścia trzy - cztery - siedem - siedem - siedem - osiemnaściee


W ostatnim numerze  Przeglądu Politycznego (nr 95\2009) poruszający artykuł Włodzimierza Paźniewskiego o Wieniediktcie Jerofiejewie. Obecność autora Nocy Walpurgi w piśmie o ideach dziwi nieco mniej po uprzedniej, powierzchownej nawet lekturze, umieszczonego na pierwszej stronie, spisu treści.

Cztery zaledwie lata młodszy od Wieniczki Paźniewski tak o nim pisze we wstępie:

"Wszystko zaczęło sie jesienią dwudziestego czwartego października 1938 roku na stacji kolejowej o dziwnej nazwie Pojakonda, gdzieś na rosyjskiej Dalekiej Północy. Dokładnie w momencie, gdy przejeżdzał przez nią pociąg dalekobieżny, w zabudowaniach dworcowych w rodzinie miejscowego kolejarza pojawiło się na świecie niemowle płci męskiej, którego pierwszym doznaniem było sapanie i gwizd parowozu oraz oddalający się stukot kół. Od tej pory podróż miała stać się isotnym przeżyciem duchowym Wieniedikta Jerofiejewa, ponieważ nigdzie nie potrafiły go zatrzymać na dłuzej ani miejsce, ani tymbardziej równie niepewne adresy. Stale był w drodze, traktując po trosze własne istnienie jak jazdę bez bagażu i ważnego biletu kolejowego."

W swoim nieśmiertelnym poemacie Moskwa-Pietuszki Wieniczka też jest w drodze. Od stacji pierwszej do   o s t a t n i e j , między pierwszym, drugim i  piątym, a sto dwudziestym piątym kilometrem, tyle jest rozpaczy, samotności,  tyle goryczy, bólu i przestrachu, ile tylko jest w stanie pomieścić rosyjska dusza.

Poemat  "(...) może w naiwnym odbiorze  sprawiać wrażenie rwącego potoku bezładnej, alkoholicznej maligny" napisał przed laty bodaj największy znawca dwudziestowiecznej literatury rosyjskiej, Andrzej Drawicz, po czym dodał:  "To jednak pozór. W istocie mamy do czynienia z kunsztowną, wielopiętrową parabolą (...) z opowieścią o bezwyjściowości  rosyjskiego losu, wpisanego w obwód zamknięty, z którego ucieczką jest tylko pijaństwo, ale i ono prowadzi do nikąd". (poniżej  cytuję obszerny fragment poematu ściśle o tym mówiący).

Nie inaczej rzecz widzi Włodzimierz Paźniewski. Szczególnie jednak interesujące jest jego spojrzenie na tytułową podróż: MoskwaPietuszki:

"Odległość jaka dzieli  Dworzec Kurski od Pietuszek to moskiewska via Dolorosa (droga cierpienia, droga krzyżowa P.J), zaś mijane po drodze przez bohatera powieści przystanki, przypominają jako żywo kolejne stacje Męki Pańskiej i są do nich czytelnym nawiązaniem lub aluzją. (...) Każdy człowiek, niezależnie jak układa się jego życie, ma swój własny i należący tylko do niego, całkowicie sprywatyzowany Dworzec Kurski, na którym wszystko się zaczyna i nic nie kończy; i na każdego, nawet,  gdy o tym nie wie lub długo nie przyjmuje tego do wiadomości, czeka gdzieś jego własna i niepowtarzalna stacja Pietuszki (...).


    ***

"W Rosji wszyscy wartościowi ludzie, wszyscy, których potrzebował kraj  wszyscy chlali jak świnie".

I dalej:

   "Najlepsi ludzie Rosji! A dlaczego pili? A z rozpaczy! Bo byli porządni! Bo nie mogli ulżyć ludu! Lud jęczał w jarzmie nędzy i ciemnoty. Proszę poczytać Dymitra Pisariewa! Właśnie piszę:
lud nie może sobie pozwolić na sztukamięs, a wódka jest tańsza, więc rosyjski chłop pije właśnie dlatego, z nędzy! Na książkę pozwolić sobie nie może, bo na targu nie ma ani Gogola, ani Bielińskiego! Tylko wódka, monopolowa i prywatna, rozlewna i na wynos! Dlatego pije! z ciemnoty!
    I jak tu nie rozpaczać, jak nie pisać o chłopie, jak go nie ratować, i jak samemu się nie schlać z rozpaczy! Socjaldemokrata pisze i pije; pije, jak pisze. A chłop nie czyta i pije; pije nie czytając. Więc Uspieński się wiesza, Pomiałowski kładzie się pod ławką w knajpie i zdycha, a Garszyn z przepicia rzuca się głową w dół..."

wtorek, 8 września 2009

Problem pierwszego zdania

Przeglądam kilka lat temu wydane rozmowy Barbary Łopieńskiej z polskimi pisarzami, naukowcami i publicystami; czytam z uwagą i wielkim zainteresowaniem, znajdującą się mniej więcej w połowie, rozmowę z Jerzym Pilchem i zawiedziony jakością pytań ani odpowiedzi nie jestem. Barbara Łopieńska, dziennikarka m.in. Res Publiki Nowej (zmarła tragicznie pięć lat temu), znana była z odważnych, przenikliwych, a przez to niezwykle frapujących pytań. Już na drugiej stronie przechodzi do sedna, czyli do literatury; szczególnie interesuje ją problem pierwszego zdania. Pytanie jest, rzekłbym, uzasadnione podwójnie: raz jest czytelniczo atrakcyjne, dwa – rozmówcą jest jego mistrz. Autor Innych rozkoszy  – dowiadujemy się nieco dalej – przywiązany jest do niego również czytelniczo:

„Zawsze miałem zwyczaj – co dotyczyło pisarzy, o których nie miałem pojęcia – że brałem książkę i czytałem pierwsze zdanie”.

Pilch wysoko stawia Płatonowa i cytuje nawet z pamięci pierwsze linijki opowiadania Człowiek, istota nieznana:


„Natura nie obdarzyła Fomy Puchowa zbytnią czułostkowością: na trumnie żony krajał gotowaną kiełbasę, przegłodziwszy się na skutek nieobecności gospodyni”.

Akurat Płatonow – że dodam coś od siebie, choć znam go powierzchownie – miewał lepsze początki, ale wypada się zgodzić z czcigodnym autorem, że Rosjanie na ogół dobrze zaczynali. Dobre pierwsze zdanie miewał Tołstoj, niezłe jest pierwsze zdanie Obłomowa; poza Rosją wirtuozem budowania zapierających dech zdań był Schulz. Oto jak rozpoczyna Sanatorium Pod Klepsydrą:

„Nazywam ją po prostu Księgą, bez żadnych określeń i epitetów, i jest w tej abstynencji i ograniczeniu bezradne westchnienie, cicha kapitulacja przed nieobojętnością transcendentu, gdyż żadne słowo, żadna aluzja nie potrafi zalśnić, zapachnieć, spłynąć tym dreszczem przestrachu, przeczuciem tej rzeczy bez nazwy, której sam pierwszy posmak na końcu języka przekracza pojemność naszego zachwytu”.




W sztuce układania kunsztownych zdań – nie tylko pierwszych – biegły był też Wieniedikt Jerofiejew (rzecz dziwna, że Pilch tego nie odnotowuje).Wieniczka pił nieustannie, i wszystko siłą rzeczy, łącznie z pisaniem, robił na gazie; jeśli nie pił, o ile było to w ogóle możliwie, najpewniej o piciu właśnie myślał. Tak jest, autor poematu Moskwa-Pietuszki był z pewnością we władaniu alkoholu. Z pewnością jednak był też we władaniu języka. Pierwsze zdanie, słynnego poematu, (który Andrzej Drawicz słusznie określił jako arcydzieło rosyjskiej prozy), i zdania kolejne, wiele mówią o Jego rytmie zdania, i Jego finezyjnej, mocno rozpoznawalnej, frazie. Sporo też mówią, a przynajmniej mówić powinny, czytelnikom: Tez o głupocie, piciu i umieraniu i Pod Mocnym Aniołem.


***

„Wszyscy powiadają: Kreml, Kreml. Od wszystkich o nim słyszałem, a sam nie widziałem go ani razu. Ileż to już razy (z tysiąc) na gazie, albo na kacu przemierzałem Moskwę z północy na południe, z zachodu na wschód, z jednego końca na drugi, na wylot i na oślep – ale Kremla nie widziałem nigdy."